sobota, 29 października 2011

Podróż trochę magiczna (Bystrzyca Klodzka ---> Lądek Zdrój)

Wstałem wcześnie (ok 8) i pospieszyłem na autobus do Bystrzycy Kłodzkiej. Nie wiem jeszcze w jakiej kolejności ale mam zamiar odwiedzić Idzików, gdzie ponoć rosną grzyby, oraz Jaskinię Niedźwiedzią w Kletnie. W Bystrzycy niemiłe zaskoczenie, autobus do Stronia Sląskiego za dwie godziny. Chciałem od tamtej strony zahaczyć do Idzikowa, bo jest niby bliżej. GiePeeS w telefonie pokazuje że do Idzikowa z Bystrzycy 10,2 km. Fuck, jak on zżera baterię!!! Tanie chińskie gówno. Ładowałem komórę całą noc, chwila zabawy z nawigacją i już nie ma mocy. A miałem przede wszystkim robić zdjęcia!

Z braku widocznej perspektywy dojazdu oraz z racji tego, że rzucam palenie, kieruje się do apteki. ACO TAM. Nie będzie mnie męczył brak papierosów. Wcześniej zrobiłem 900mg kurację DXM w celu rzucenia palenia i jak na razie udaje mi się nie palić. Wszelkie oznaki głodu nikotynowego ucinam u podstaw, po prostu o tym nie myślę. Trochę to pokręcone, bo jak przychodzi mi ochota na papierosa, momentalnie ucinam tą myśl, jednocześnie ucinam wewnętrzny dialog! Zawsze wiedziałem, że rzucenie papierosów to podstawa i że musi to zaowocować wzrostem energii. Mimo tego wracałem zawsze do palenia.

Nic to. 10 km, to nie tak dużo, jest ranek, mam powera, idę na piechotę do Idzikowa.Przemykam zakamarkami Bystrzycy:
i wbijam na trasę do Stronia Śląskiego, gdzie grzybnia mi się w końcu objawi bez chujni!!

"Łąka na Niebie się kończy, ja tańczę, ja tańczę na łące
Dobrze świat został stworzony
Dzięki za to ci Ojcze"

- szedłem sobie śpiewając, i wypatrując łąk tych niebieskich....
Aco na pusty żołądek narobiło mi szuru buru w brzuchu. Zbiera mnie na wymioty, ale pusty brzuszek. Przeszło. Idę dalej. 
Barzo szympatyczny osobnik małorolny kierujący małym fiatem oferuję mi podwózkę, chciałby się dowiedzieć, gdzie zmierzam, ale sam kręcę i plączę bo nie wiem gdzie zmierzam. W każdym bądź razie troche bliżej. (czego???)

Dopiero za Idzikowem wypatrzyłem pieknę łączki stromo w górę. Idealne. Pełno owczej kupencji, choć żadnych zwierząt nie widać. I te piękne zrośnięte kępki traw. A wśród nich rosną grzybki.

Choć wiele ich nie ma, późno już przecież. Znajduje 20. Zjadam, a później idę łąką i co znajdę od razu do buzi. Łąka naprawde stroma i fajnie się szuka choć specjalnie się nie wysilam
Przeładowawszy się sokami z głębin zmierzam w szlak dalszy, tutaj jednak umysłu mego wywlekłości sie nagromadziły i spoczęli na skale zgodne byli wszyscy me osobowości, hehe :)
Tutaj na Skale Dumania nazwanej wśród szeptów wody płynącej z analizą poszedłem głęboko, i mysl ma stanęła znowu na pytaniu, "Na chuj mi ta Wolność, do której dążę", przecież to włóczęga, mówię wolności pokaż mi swe cudowności, czy warto było rzucać dla Ciebie wszystko? Mimo to czuję sie dobrze chłonę widoki i zieleń wkoło. 
Przystanek sobie mały zrobiłem przy drzewku, co niejedno przeżyło:
Chciałęm by swoją historię mi opowiedziało, bo pewnie rozbiory pamiętało, ale uwagę mą nagle przeniosło bo wokół kilka magicznych grzybków sobie rosło.
Posiliwszy się leciutko przybyłem do ludzkiej Doliny, Sienna jej było na imię. A w niej ludzie i dźwigi się krzątają, szykują dolinę do sezonu narciarskiego. Na razie to wszystko wymarłe, ale widząc tabliczkę do Jaskini Niedźwiedziej, kieruję się tamże, choć późno juz i boję się, że nie zdąże. 
Przechodzę prze las i wchodzę do następnej doliny, tam z przerażeniem stwierdzam, że biegną do mnie chyba z odległości pół kilometra dwa olbrzymie psy, jeden pasterski, drugi pokroju rottweilera albo pitbulla. Biegną i szczekają. Chyba nie są przyjaźnie nastawione, myśl i uciekam do opuszczonej chaty, która ledwo stoi.
Przed chwilą jeszcze w sielankowym nastroju, nagle walczę o życie! Na szczęście psy nie wlazły do środka. Widzę przez okienko, że wróciły do siebie. Czekam chwilę i wychodzę z ruiny. A te znowu biegną do mnie! Wreszcie jednak pojawili się ludzie i gwizamdi przywołali je do siebie. Pewien , że już jestem bezpieczny idę naprzód. Nic to! Ledwie ludzie zniknęli psy znowu lecą do mnie. Może mam trochę uraz do psów, bo jak byłem mały, to mnie jeden kundel ugryzł, ale widząc jak z odległości pół kilometra biegną dwa psy szczekając mysle, że w każdym włączy sie instynkt obronny. Teraz jednak nie mam już dokąd uciekać. Myślę, że ludzie chyba nie puścili luzem gryzących psów widząc, że idę, więc gdy pieski podbiegają używam wszystkich moich fortelów żeby im się przypodobać. I rzeczywiście okazują się niegroźne. Na początku szczekają, ale zaraz dają się pogłaskać (przynajmniej ten pasterski) i towarzyszą mi w dalszej drodzę. Super! 
Opuszczam je gdy podjeżdza do mnie małżeństwo Slązaków z pytaniem o drogę. Sam nie wiem gdzie idę, ale proszę ich o podwiezienie. Dojeżdzamy jednak nie do jaskini, ale do starej kopalni uranu. Spoko, myslę, chociaż tyle. 
 W sumie niewiele tam do zwiedzania. Parę pomieszczeń. Jaskinia Niedzwiedzia ponoć zamknięta dzisiaj. Zabieram się z miłym małżeństwem, są z sanatorium w Lądku, więc pojadę sobię z nimi. Lądek sprawia wrażenie, jakby jeszcze nie wyszedł z epoki PRL. Czuć, że to miasteczko stare, ale jest trochę zaniedbane. Konczę podróż na przystanku, który jest chyba głównym PKS w Lądku
Uff, jakies niezbyt poruszające te moje przygody. Za mało szampana, za mało dziwek, za mało strzelaniny. Wczoraj jednak gdy poszedłem w stronę szampana, na jakąś potańcówę w Polanicy skończyło się to rozjebaną ręką i guzem na czole. Lepiej jednak chyba pozostać przy drętwych przygodach niż się kaleczyć!!! Czego nikomu nie życzę!! PAP.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz