Linkuję do mej książki co jom kiedyś pisałem, w stanach często-gęsto alkoholowych
Klimat Castanedowo-Bukowski, nie wiem jakim cudem udało się to połączyć!!!
SZAMPAN, DZIWKI, STRZELANINA !!!
acz, okazja dobra do opisania mej alko-historii:
Chlanie mi zawsze dobrze szło. Mam do tego naturalny talent. Z reguły było fajnie i przyjemnie, ale nie znam umiaru, jak zaczynałem pic i przekraczałem pewną barierę to mogłem tylko pic dalej. Podobało mi się po piciu ta pseudo wolność i to, że łatwiej było łamać wszelkie bariery społeczne i psychologiczne.
Jednak wódka pokona każdego, to tylko kwestia dawki. 90 % katastrof jakie zdarzyły się w moim życiu było spowodowane alkoholem. Po alkoholu miałem straszne zatracenia, urwania filmu, np rano się budzę z szafą w lóżku, pokój rozpierdolony, a ja nie pamiętam co się działo. Kilka razy na izbie wytrzeźwień, utrata prawa jazdy (2,5"), wyroki sądowe za znieważanie policjantów i policjantek, a nawet wjebali mi czynną napaść na policjanta (ponoć kopnąłem go w kolano, ja nie pamiętam), wyrzucenie z pracy (za to jestem wdzięczny jednak alkoholowi) morda obita przez kogoś lub pozdzierana, telefonów ukradzionych, zgubionych chyba z 15, a także portfele, kasa, karty, dokumenty i inne straty materialne, jak np. ukradziony laptop współlokatora, przez kolesi których zaprosiłem na picie, ogólnie MASAKRA!!! krew i rzygi...
Nie chodzi o to, że uważam to wszystko za niepotrzebne. Wychodzę z założenia, że każde doświadczenie buduje, Mimo, że były to czasy kiedy przebywałem w wielki Cieniu, to myślę, że doświadczenia te miały jakiś udział w moim rozwoju (czy niedorozwoju :) ) . Cały czas miałem przeczucie, że to tylko chwilowe stany i że kiedyś się odrodzę, tylko zniszczę w sobie całą tą społeczność, przywiązania do różnych rzeczy i wyobrażenia. Studiowałem wówczas wiele rzeczy, mi.in. nieocenionego Castanedę, tak więc etap ten nie uważam totalnie za stracony, bardzie jako zło konieczne.
a teraz ostatnia historia alkoholowo-miłosno-acodinowa:
Musiałem się przeprowadzić z Dobrej na Księże Małe, bo Chłopaka zrobił burdel na sylwestra i mnie wyjebali z chaty. Trafiłem na detoks antyalkoholowy bardziej żeby uspokoić rodzinę niż czując, że może mi to pomóc (czułem się alkoholikiem czasami jak byłem mocno pijany, wytrzeźwiawszy nie czułem się już nim) Wprowadziła się tam równocześnie ze mną Ania z Kozienic. Bardzo mi przypadła do gustu. Świetnie się dogadywaliśmy. Poza tym ja starając się kroczyć po ścieżkach losu nie mogłem przeoczyć faktu, że ja wprowadziłem się z kocurem i Ona równocześnie też z kotką. Uważałem to za dar z Niebios zwłaszcza, że wiele czynników później potwierdzało to (teraz chyba wiem, że tak to po prostu jest z tą miłością, wszystko wydaje się jakby pasowało do siebie). Żyliśmy sobie kilka miesięcy w sielankowych klimatach. Ania miała chłopaka, ale myślę sobie, da mi czas, coś się wskóra. Niestety nie dala mi czasu. Postanowiła, jeśli skończy szkołę wrócić do Kozienic. Poczułem, że muszę przerwać tę zależność losową i zacząłem chlać bez umoru.
Pewnego dnia słyszę dzwonek do drzwi, to kolega do Ani (próbuję ją skręcić, ale Ania się nie daje bo ma swojego D.). Ja już nieźle podpity i podbuzowany (któryś tam dzień picia pod rząd) poszedłem do żabki, wziąłem 0,7 po drodze zahaczyłem jakichś trzech karków, skoro Ania ma kolegę, to ja też będę miał kolegów - myślę
W domu pamiętam tylko jednego strzała, a później jak leże przed blokiem, a tamci mnie napierdalają. Łebas, pozdro, twierdzi, że nigdy nie widział tak obitego kolesia. Kolesie po siłowni, ja najebany, bez acodinu, nie mam sznas. Ale chuj. Nie czułem bólu, bo jedyne co słyszałem to śmiech Ani. Pewnie nie śmiała się ze mnie, ale śmiała się w tej właśnie chwili kiedy mnie napierdalali. Tylko to mnie bolało w tamtej chwili.
Zrobiła się później straszna chryja. Poszedłem do właściciela, on bał się wzywać policję, poszliśmy do chaty, ci kolesie dalej tam byli, rozjebali szybę w drzwiach, pełno szkła, koleś sobie rozjebał nogę, kawał mięsa wyrwanego, odkażałem mu nawet, pokradli mi sprzęt, napierdalałem się jeszcze z tym kolesiem, który przylazł do Ani, na koniec wjechała policja, a właściciel, powiedział żebym się wyprowadzał.
Mieszkałem sobie później jeszcze tam trochę, goiłem się , w pewnym momencie przypomniałem sobie trochę o zapomnianym acodinie. Wjebałem paczkę i poszedłem do tego właściciela, porozmawiać co dalej. Ten, za co jestem mu bardzo wdzięczny, tak jakoś pokierował rozmową, że totalnie obrzydził mi alkohol, ja na aco tak bardzo wziąłem sobie to do serca, że od tamtej pory nie ruszyłem alkoholu, ba, nie chcę nawet trzymać puszki piwa w ręku. I co najważniejsze, czuje się dużooooo lepiej, po gdy piłem to było różne, huśtawka nastrojów, depresje, stany maniakalno-depresyjne, błądzenie po omacku. Dzięki aco i własnej chęci założyłem barierę na alkohol i nie mam zamiaru jej się pozbywać. Można powiedzieć, że jestem obrażony na alkohol za to co mi zrobił, a ja go tak uwielbiałem.
Ale teraz mam spokój!!!
Chuj w dupę alkoholowi, on nie prowadzi ku górze, tylko ściąga na dół...
...we własne rzygi!!!
Ja przeszedłem to w sposób ekstremalny, jednak nawet umiarkowane dawki alkoholu nie są budujące, chyba, że w pewien sposób niszczeniu czegoś, aby odbudowane mogło zostać coś.
ostro zostałeś wtedy pobity? (pytam o obrażenia)
OdpowiedzUsuńkwaśno-ostro
OdpowiedzUsuńMiałam nadzieję, że wniosę coś ciekawszego z tego tekstu. Mam wrażenie, że się tylko przechwalasz tym czego dokonałeś, jak potworny byłeś.
OdpowiedzUsuńo który tekst chodzi? częśc z tego to fikcja, część pomieszanie fikcji z elementami prawdy , chciałem napisać książkę; chyba, że chodzi Ci o wpis na blogu, - to prawda
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !
OdpowiedzUsuń